Świadectwa

ZAPROSZENIE

Formularz kontaktowy:

SPIS TREŚCI

Sesja zimowa 2024 Wspólnot Odnowy w Duchu Świętym w Bieruniu Nowym

I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała Ez 36,26

Wczoraj na Sesji zimowej OWDŚ w Bieruniu, podczas błogosławieństwa indywidualnego Najświeższym Sakramentem Jezus "wlał" w moje serce tak wielką miłość, że nie mogłem wstać i łzy leciały mi same. Chwała Panu.
Marek

W dniach 27-28.01.2024 r. brałam udział w Sesji. Nie wiedziałam czy dam radę w niej uczestniczyć, ponieważ od 3 miesięcy moje serce jest w żałobie i ciszy. W sakramentalnym małżeństwie przeżyliśmy ponad 44 lata, a przez te lata codziennie wiedziałam gdzie jest mój kochany mąż. Teraz moja wiedza „gdzie jest mój mąż” została poddana próbie. Na Adoracji, zachęcona słowami kapłana, położyłam u stóp Jezusa doświadczenie mojej bezsilności. Kapłan prosił, aby Jezus dotknął naszych serc, aby wyzwolił nas z tych opresji i napełnił miłością, która się nie poddaje, nie zniechęca, nie ustaje. Aby dał nam duchowość waleczną … uczynił nas swoimi wojownikami, dał nam mentalność zwycięzców … Aby przesunął granice zaufania … To słowo mnie bardzo dotknęło, było skierowane do mnie. Jezus ma MOC przesuwania moich granic zaufania! Moc uzdrowienia. Jego Słowo staje się lekarstwem na moją bezsilność i słabość. To czas łaski.
Po Adoracji otrzymałam Słowo Boże: 1 Tm 6,11-16 (Zachęta do wiernej służby):
„Ty natomiast, o człowiecze Boży (…) podążaj za sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością, wytrwałością, łagodnością! Walcz w dobrych zawodach o wiarę, zdobądź życie wieczne: do niego zostałeś powołany i [o nim] złożyłeś dobre wyznanie wobec wielu świadków. Nakazuję w obliczu Boga, który ożywia wszystko, i Chrystusa Jezusa - Tego, który złożył dobre wyznanie za Poncjusza Piłata - ażebyś zachował przykazanie nieskalane, bez zarzutu aż do objawienia się naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Ukaże je, we właściwym czasie, błogosławiony i jedyny Władca, Król królujących i Pan panujących, jedyny, mający nieśmiertelność, który zamieszkuje światłość niedostępną, którego żaden z ludzi nie widział ani nie może zobaczyć: Jemu cześć i moc wiekuista! Amen.”
I jeszcze 1 Tm 5,5:
Ta zaś, która rzeczywiście jest wdową, jako osamotniona złożyła nadzieję w Bogu i trwa w zanoszeniu próśb i modlitw we dnie i w nocy.
Dziękuję Tobie Jezu za Twoje Słowo i Ducha Świętego Pocieszyciela,
za DAR SPOTKANIA CIEBIE,
za Wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym, diakonię i naszą Grupę,
za Twoich kapłanów: O. Cypriana i ks. Tadeusza.
Urszula

Jestem synem, mężem, ojcem i byłym żołnierzem.
Byłem wychowywany w chrześcijańskiej rodzinie gdzie obowiązkiem było uczęszczanie co niedzielę na Mszy Świętej. Udział w takiej uroczystości był dla mnie nic nieznaczącym obowiązkiem.
Z dzieciństwa pamiętam jak rodzice kupowali drzewka szczęścia, było wahadełko, bioenergoterapia. Już od siódmego roku życia trenowałem wschodnie sztuki walki. Razem z tatą jeździłem na obozy sportowe, a będąc już nastolatkiem pojawiły się medytacje. Cały mój świat był wypełniony treningami i medytacją. Czułem się niezniszczalny. Wmawiałem wszystkim o doskonałym samopoczuciu, a nie zauważałem wzmagającej się we mnie agresji. Prowokowałem bójki. Biłem braci i to czasami do upadłego. Próbując odnaleźć swoje miejsce na świecie. Ostatecznie po kilku porażkach zawodowych postanowiłem iść do wojska. Gdzie indziej mógłby się sprawdzić taki gość jak ja. Przecież tam takich potrzebują, sobie pomyślałem.
W wojsku pojechałem na pierwszą misję do Bośni i Hercegowinę. Prosta przyjemna misja, która w głównej mierze polegała na szkoleniu. Każdy jeden dzień był podobny. Dla mnie najważniejsze było wygospodarować czas na trening własny oraz medytację. Ze względu, że była to misja pokojowa w weekendy można było wyjeżdżać na wycieczki byle by stan osobowy na jednostce wynosił siedemdziesiąt procent. Głównym kierunkiem takich wycieczek była Chorwacja. Sam nie jeździłem, bo miałem treningi. Pewnego dnia na bazie zjawił się Ksiądz Kapelan i za pośrednictwem Dowódcy Kompanii poprosił o pomoc w uprzątnięciu kaplicy gdyż obecnie pełnił funkcję magazynu. W pierwszy dzień porządków zgłosiło się trzech może czterech żołnierzy niestety kolejnego dnia pozostał już tylko jeden. Ten to właśnie jeden żołnierz (mój kolega) już tydzień wcześniej chodził i marudził, prosił abym poszedł razem z nim „ogarnąć” kaplicę. Rzecz jasna, odmawiałem ilekroć go widziałem, bo miałem trening. Kiedy to nadszedł dzień w którym został sam na placu boju, przyszedł do mnie i już niemal nachalnie prosił, wręcz błagał o pomoc. Rezygnując z treningu, dla spokoju poszedłem pomóc sprzątać kaplicę. W efekcie zajęło nam to dwa dni. Żegnając się z Księdzem Kapelanem, meldując jednocześnie wykonanie zadania, Ksiądz się zapytał:
- To co w Mszy też pomożecie?
Kolega zgodził się niemalże natychmiast poczym obaj moi rozmówcy skierowali pytający wzrok w moim kierunku. Mając na uwadze, że w dzieciństwie byłem ministrantem a z wyuczonego poczucia obowiązku i tak miałem zamiar być na Mszy Świętej, nie stawiając oporu zgodziłem się przytakując głową. Pierwsza msza była zwyczajna. Na którejś z kolei Ksiądz wyzwał mnie pytającym wzrokiem do przeczytania pierwszego czytania. Sam nie wiem dlaczego się zgodziłem ale coś mnie pchało w tym kierunku. Po wejściu na ambonę wziąłem głęboki wdech i rozpoczynając powiedziałem:
„Czytanie z Księgi …” i … i nic. Nic nie byłem wstanie wydusić. W gardle poczułem kulę, serce waliło mi jak młot, na klatce piersiowej czułem ucisk jak by ktoś dociskał mnie kolanem a spociłem się tak jak bym zrobił godzinny trening. Nie byłem wstanie wydusić ani jednego słowa. Zawstydzony obróciłem się w stronę Księdza i poinformowałem że nie dam rady. Usiadłem na miejscu a Kapelan skończył czytanie.
Po zakończonej mszy poszedłem przeprosić Księdza za zaistniałą sytuację. Powiedział nie przejmuj się, czasami początkujący tak mają. Nie było to tłumaczenie dla mnie przecież już czytałem publicznie i nigdy z tym nie miałem problemu. Dopiero w nocy okazało się, że nie jestem wstanie spać. Budziłem się co jakiś czas zlany potem. Z nocy na noc było coraz gorzej. Pojawiały się sny pornograficzne z jakimiś stworkami w tle co było dla mnie przerażające i niezrozumiałe. Praktycznie co dzień moja pościel się nadawała do przebrania. Zawstydzony nie mówiłem o tym nikomu. Zresztą z kim miał bym rozmawiać. Ja instruktor walki wręcz uważany za twardziela, teraz takie problemy? Raczej został bym wyśmiany wśród kolegów. Upłynął kolejny miesiąc, a ja nie byłem w stanie już normalnie funkcjonować. Na szkoleniach nie potrafiłem się skupić i zacząłem opuszczać swoje ulubione treningi na które po prostu nie miałem siły z powodu niewyspania. Nie wiedząc co mam robić wpadła mi myśl. Brzmiała ona tak jak by ktoś do mnie mówił za plecami: Idź do Księdza Kapela. Po kilkudniowym zbieraniu się na odwagę udałem się na spotkanie do kaplicy. Zawstydzony sam nie wiedziałem co mam powiedzieć więc pokrótce przedstawiłem swój problem po czym Ksiądz zaproponował abym opowiedział o wszystkim już w ramach spowiedzi. Byłem zadowolony z takiej propozycji ponieważ, moja spowiedź najczęściej trwała góra pięć minut. W trakcie spowiedzi Ksiądz zaczął zadawać pytania które rodziły kolejne pytania i tak spowiedź trwała prawie godzinę. Po zakończeniu zapadła cisza w której pojawiły się kolejne myśli: Już po tobie, jesteś na straty. Z tymi myślami po małej zadumie Kapelan sięgną ręką w kierunku okna i zdjął obrazek leżący na parapecie. Pokazał mi na jego awersie modlitwę i kazał się ją modlić codziennie przed snem przez trzydzieści dni. Zerknąłem delikatnie i pomyślałem: Taka krótka modlitwa, co to takiego. Wieczorem usiadłem na swoim łóżku i chcąc rzetelnie wykonać powierzone mi zadanie wziąłem obrazek do ręki i wpatrując się w znajdującą tam modlitwę próbowałem ją przeczytać. Niestety nie byłem wstanie złożyć choć by jednego sensownego słowa. Tak przez koleje ponad dwa tygodnie wpatrywałem się w literki które próbowałem złożyć w słowa. Kiedy czasami już wątpiłem, że kiedykolwiek mi to się uda to słysząc ten złowieszczy głos – już po tobie, jesteś na straty. Wpatrywałem się w obrazek znajdujący się na rewersie modlitwy z którą nie mogłem sobie poradzić. Był to obrazek Świętego Michała Archanioła z egzorcyzmem. Po ponad dwóch tygodniach udało mi się to przeczytać po raz pierwszy. W ostatnich kilku dniach, wyznaczonych prze Księdza Kapelan byłem stanie przeczytać i wypowiedzieć te słowa na głos. Zakończyłem wyznaczone zadanie o problemy z snem zniknęły jak za pstryknięciem palców. Wróciłem do treningów ale nie do medytacji ponieważ w trakcie spowiedzi zostałem uświadomiony, iż to może być źródłem problemów. Wracając do codzienności nie wyciągnąłem wielkiej lekcji z zaistniałej sytuacji. Uczęszczałem na Msze a modlitwa wieczorna towarzyszyła mi tylko od czasu do czasu.
Tak jak wspomniałem w weekendy można było wyjeżdżać za bazę byle stan osobowy się zgadzał. Była to okazja aby na weekend wyjechać na odpoczynek i tak większość kolegów jeździła do Chorwacji. Sam nie jeździłem bo szkoda było mi opuszczać treningi. Ksiądz Kapelan zaproponowała wyjazd do Medziugorie Nie wiedząc dlaczego postanowiłem pojechać. Było to raczej spowodowane elementami turystycznymii ciekawością z powodu historii jak była związana z tym miejscem.
Na miejscu Ksiądz Kapelan jako przewodnik opowiadał nam o wydarzeniach i historii miejsc, które odwiedzaliśmy. W miejscu objawień mieliśmy Mszę polową a następnie kierując się malowniczymi ścieżkami w kierunku Kościoła pod wezwaniem Świętego Jakuba zatrzymaliśmy się na niewielkim placu. Tam znajdował się pomnik Zmartwychwstałego Jezusa z brązu. Słuchając historii związanej pomnikiem, wpatrując się w Pana Jezusa ogarnęła mnie taka zaduma, iż nawet nie zauważyłem kiedy odeszła cała grupa. Wracając na ziemię widziałem jak ostatni z kolegów już znika za rogiem kościoła. Zerkając na Pana Jezusa jeszcze raz kiedy to już miałem odchodzić, dostrzegłem na prawym kolanie kroplę spływającą melancholijnie. Podszedłem, wziąłem ją na palce. Wpatrując się w nią rozcierając między palcami pomyślałem: rzeczywiście ni to woda ni to olej (nawiązując do historii naszego przewodnika). Kiedy już miałem zamiar wytrzeć to w spodnie, zatrzymałem się w połowie drogi i przypomniałem sobie: o problemach z oczami.
Przed wyjazdem na misję byłem w szpitalu okulistycznym. Piekły mnie, tak jak by ktoś sypnął mi garść piasku. Lekarze twierdzili, że będzie konieczny jakiś drobny zabieg. Po wyjaśnieniach, że jadę na misję ustaliliśmy, że zgłoszę się na umówienie terminu zaraz po powrocie a do tego czasu otrzymałem zestaw kropli. Każdego dnia budziłem się z potwornym bólem oczu i rozpoczynałem dzień od kropienia aby normalnie funkcjonować.
Mając na uwadze swoje problemy coś mnie natchnęło i posmarowałem tym cudownym płynem z kolana Pana Jezusa oczy. Wpatrując się w Jego twarz po raz pierwszy w swoim życiu powiedziałem prosto z serca (tak jak bym mówił do żywej osoby): Panie Jezu wiem, że szału nie robię, ale jeśli jest taka Twoja wola to proszę uzdrów mi te oczy.
Po powrocie do bazy, dopiero po kilku dniach zauważyłem, że czegoś mi brakuje. Krople leżały na półce i nie miałem potrzeby ich używać.
Po powrocie do kraju udałem się do kliniki okulistycznej aby umówić się na planowany zabieg. Pani doktor mnie przebadała, potem sprawdzała to kolejna Pani i kolejna. Usłyszałem diagnozę: Nie wiem jak to się stało może zaszła jakaś pomyłka, ale my nie mamy co tutaj robić.
Tak rozpoczęło się moje poszukiwanie Pana Jezusa. Co prawda wiele razy moje kamienne serce było kruszone przez Pana Jezusa. Widocznie było to konieczne, ponieważ, już rok później byłem na misji w Afganistanie. Tam wyjeżdżając na swoje pierwsze zadanie bojowe czułem niesamowity strach. Kilka razy byłe w ubikacji przed wyjazdem. Kiedy doszło do momentu przekroczenia bramy bazy znalazłem się w szyku wozów patrolowych na ganerce (wieża z ciężkim karabinem na pojeździe), uświadomiłem sobie, iż moje życie tak naprawdę należy tylko do jednej Osoby. Wtedy wypowiedziałem nagłos: Panie Jezu cały Twój. Jeśli jest taka Twoja wola to pozwól mi wrócić do domu a jak nie to mnie zabierz, tylko proszę niech nie wracam jako kaleka.
I tak każdego dnia odwiedzałem kaplicę prosząc o szczęśliwy powrót do domu. Kiedy wyjeżdżałem z bazy, zawsze powtarzałem: Panie Jezu cały Twój.
Uświadomiłem sobie, że potrafię zawierzyć własne życie. Wracając do domu byłem z tego bardzo dumny, że tak potrafiłem. Nie zdawałem sobie sprawy, że duma i pycha znowu zaczęły górować, czując wyższość nad kolegami, którzy nie do końca sobie radzili ze strachem.
Szybko zostałem sprowadzony do parteru. Po powrocie z Afganistanu dokładnie dwa tygodnie później otrzymaliśmy razem z żoną diagnozę córki. Rdzeniowy zanik mięśni.
Lekarze dawali córce dwa lata życia. Wtedy uświadomiłem sobie, iż łatwo było zawierzyć własne życie, gorzej jest zawierzyć życie dziecka.
Minęło już trzynaście lat i córka ma się dobrze. Co prawda porusza się na wózku, ale nadal wierzymy w to, że jeszcze stanie na nogi. Będąc pełni wiary, zawierzyłem całą rodzinę Panu Jezusowi, pojawiły się kolejne dzieci.
Obecnie jestem szczęśliwym mężem i ojcem sześciorga dzieci.
Chwała Panu.
Robert

Utkwiły mi szczególnie słowa Ojca Moryca: że jak ktoś za bardzo zbliża się do Boga to w piekle następuje alarm, żeby zablokować i odciąć ten kanał połączenia człowieka z Bogiem. I nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Dlaczego biorąc udział w seminarium tak trudno było mi pogodzić obowiązki w pracy z czytaniem pisma i rozważaniem każdego dnia, dlaczego z pismem w ręku zasypiałam, a w pracy dostawałam coraz więcej do zrobienia, nie mogłam w żaden sposób sobie pracy zorganizować. Miałam "związane ręce" narzucany chaos, stres, tłumaczenie się na piśmie nawet 6 minut przekroczonego czasu, itd., zmęczenie i ciągła nie wyrzucona złość na innych, na siebie, że nie umiem tego wszystkiego pogodzić a potem w soboty nadrabianie całego tygodnia. O to złemu chodziło, żebym jak najmniej otrzymała, wyniosła z tego seminarium.
Drugim takim ważnym dla mnie odkryciem było zrozumienie co to jest tak naprawdę miłość. To akt rozumu i woli a więc świadomego wyboru a nie emocji na które człowiek ma większy bądź mniejszy wpływ, które są jakby poza jego kontrolą. Serce kamienne. Czasami w niektórych środowiskach niestety trzeba mieć serce kamienne, bo inaczej pożrą cię żywcem jak kanibale. Nie zaparłam się wiary i tego nie zrobię ale stać się żołnierzem to na ten moment jestem jeszcze za słaba. Już i tak jestem w pracy "obca" i czuję to na każdym kroku. Choć nikt mi nic nie powiedział, ale to widać po zachowaniu, spojrzeniach itd. Już wiem dlaczego opiekunką moją którą wylosowałam na ten rok jest patronka tych którzy doświadczają oszczerstw, wspiera tych którzy są obmawiani. Po tych rekolekcjach wiele mi się wyjaśniło. Zdałam sobie też sprawę jak jestem jeszcze słaba i jak muszę nad sobą pracować, jak daleko mi do żołnierza, choć mentalności niewolnika chyba już nie mam.
Izabela

Ojciec Cyprian głoszący konferencje w czasie pierwszej w tym roku sesji w Bieruniu w bardzo bezpośredni sposób dotykał rzeczywistości w której żyjemy. Jego nauka była konkretna i jakże życiowa. Najbardziej pozostał w mojej pamięci fragment o Bożej Zbroi w którą każdy z nas powinien się przyodziać. (Ef 6;14-18) „Stójcie tedy, opasawszy biodra swoje prawdą, przywdziawszy pancerz sprawiedliwości i obuwszy nogi, by być gotowymi do zwiastowania ewangelii pokoju, a przede wszystkim, weźcie tarczę wiary, którą będziecie mogli zgasić wszystkie ogniste pociski złego; weźcie też przyłbicę zbawienia i miecz Ducha, którym jest Słowo Boże. W każdej modlitwie i prośbie zanoście o każdym czasie modły w Duchu i tak czuwajcie z całą wytrwałością i błaganiem za wszystkich świętych.”
Beata

I dam wam serce nowe. Prowadzi mnie co tak naprawdę w życiu jest ważne ; Miej serce i patrzaj w serce; to cytat wpisany kiedyś do pamiętnika. Ucieszyła mnie informacja, że nadmiar łask mogę przekierować na moich bliskich. Mam być światłem, wojownikiem, sportowcem przede wszystkim modlić się, rozważać Pismo Św. Mam słuchać innych wkładać serce do tego co robię, zawsze stać w prawdzie. Polska potrzebuje ludzi sumienia - słowa papieża Jana Pawła
Duch Św działa w sumieniu; Przyjdź światłości sumień; Cała nauka kościoła jest mi potrzebna w pogłębianiu wiary, nadziei, miłości w przelewaniu dobrych wartości bliskim i nie tylko.
Marysia